Recenzja filmu

Krime Story. Love Story (2022)
Michał Węgrzyn
Cezary Łukaszewicz
Michał Koterski

Miłość w rytmie rap

Gdyby nie niezła rola Cezarego Łukaszewicza, który wyciąga, ile się da z bałaganiarskiego scenariusza, w tę historię pogubionego chłopaka z marginesu nie szłoby uwierzyć. 
Miłość w rytmie rap
Krime – z taką ksywką można już chyba tylko robić włamy i zwijać torebki z siedzeń. To coś na kształt samospełniającej się przepowiedni, bo choć facet może i chciałby kiedyś skończyć z występkiem, drogę do uczciwości najchętniej wybrukowałby kradzionym.

Szkoda, że psychologiczny rys bohatera ogranicza się do paru maźniętych na szybko kresek i nie wykorzystuje się tutaj całkiem niezłego potencjału na nakreślenie historii z mocnym fundamentem socjologicznym. Zwłaszcza że były ku temu przesłanki, przecież film nakręcono na podstawie debiutanckiej powieści rapera Marcina Gutkowskiego, ksywka Kali – niegdyś z legendarnego już w mych stronach krakowskiego składu Firma, który wydał też na świat Popka. A książka to na poły, jeśli dobrze zrozumiałem, autobiograficzna.


Gdyby jednak nie niezła rola Cezarego Łukaszewicza, który wyciąga, ile się da z bałaganiarskiego scenariusza, w tę historię pogubionego chłopaka z marginesu nie szłoby uwierzyć. Krime to klasyczna ofiara serii niefortunnych zdarzeń i zarazem kowal swojego losu, postać cokolwiek może i paradoksalna, ale w swej istocie wiarygodna. Nic to, że ciężar opowieści spoczywa niemal wyłącznie na barkach aktora, wciąż mógłby to być przyzwoicie przeciętny film. Załamuje się jednak pod fabularnym tandeciarstwem oraz estetyką teledysku discopolowego, która tym bardziej dominuje, im bliżej ostatniego aktu.

Punktem wyjścia i dla historii kryminalnej, i dla romansu – te się nie przenikają, mamy do czynienia z formalnym pęknięciem, jakby historię miłosną dokręcono z myślą o walentynkach – jest ostatni skok, który ma zapewnić Krime'owi i jego przyjacielowi Wajsze dość hajsu, by ustawić się na całe życie. Oczywiście wszystko idzie w diabły i godzinę później nie tylko depcze im po piętach zdeterminowany glina, ale i w ślad za nimi ruszają dwulicowe oprychy, na zlecenie których mieli ów skok wykonać. I gdyby na tym poprzestano, gdyby dano sobie na wstrzymanie, gdyby skupiono się wyłącznie na sensacji i gangsterce, pewnie wyszedłbym z kina z może lekko zwiększonym stężeniem cringe’u we krwi, ale bez większego uszczerbku na zwojach.

Tymczasem reżyser i scenarzysta Michał Węgrzyn pcha do swojego filmu kuriozalny wątek seryjnego mordercy młodych kobiet, którego wyjaśnienie to co najmniej Łysa Góra absurdu, a od głównej fabuły odbija jeszcze historię nastoletniej Kamili, tylko po to żeby mogła na pół godziny przed końcem pokochać Krime'a. Od przybytku głowa może jednak rozboleć, bo ewidentnie to wszystko się nie klei, nie angażuje i łączy się jedynie na słowo honoru.


Lwia część filmu to przestępcze buddy movie, gdzie Krime i Wajcha więcej gadają, niż działają, ale bywa, że Węgrzynowi udaje się nawet uchwycić prawdę słowa. Częściej jednak dialogi pachną odpustowym plastikiem i choć nie będę udawał, że znam na wylot kryminalny slang albo że znowu mam osiemnaście lat i nie musiałem sprawdzać dzisiaj rano, co znaczy "iść w regały", to jednak wszyscy wypowiadają swoje kwestie sztywno. I nie wynika to z aktorskiej indolencji, bynajmniej. Chyba nie dało się po prostu dobrze zagrać tekstu, który podano obsadzie.

Brak tutaj naturalnej, płynnej wymiany zdań, każdy mówi swoje i do siebie, jakby do lustra, a powtykane intertekstualne wtręty, jak Michał Koterski cytujący Edwarda Gierka, wypadają żenująco. Brak konsekwencji i dyscypliny formalnej i scenariuszowej jest największym grzechem "Krime Story. Love Story", filmu, który mógł być porządny, gdyby był, no cóż, uporządkowany.

Węgrzyn ze swoją toporną gangsterską fantazją plasuje się gdzieś między ekstatycznymi zabawami pijanego kinem Macieja Kawulskiego i bezobciachową dezynwolturą Patryka Vegi, lecz jakby braknie mu zapału i energii, którymi od tamtych aż skrzy, nawet jeśli kręcą lipę. Gdzieś pod pokładami nieporadności scenariuszowej i reżyserskiego zagubienia może i kryje się w "Krime Story. Love Story" zalążek solidnego kina gatunkowego, lecz prędzej idzie wykopać sobie grób własnymi rękoma, niż się przez nie przebić.
1 10
Moja ocena:
4
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones